29 grudnia 2022

O kłótniach i przeprosinach

P: Myślałem, że jak będziesz brała leki to będzie lepiej, a tu 💩
M: Myślisz, że leki wszystko załatwią?!

Tak lub jakoś podobnie brzmiały te zdania. Mogę nie pamiętać dokładnie, ale sens był ten i niestety ten obrazek na końcu też został wypowiedziany. Mogę nie pamiętać, bo byłam zła i rozgoryczona, a są to słowa z naszej ostatniej kłótni...


Uwierz, nie znoszę tych naszych kłótni. Ozór często mnie ponosi i mam za co przepraszać. Przeważnie za jakiś epitet... Kiedy przychodzi opamiętanie a emocje już opadają mam ogromne wyrzuty sumienia. Przepraszam i chcę wytłumaczyć, doprecyzować, spokojnie zwrócić na coś uwagę, dorzucić coś do przemyślenia. To nie jest tak, że nie czuję się zraniona, bo czasami słowa drugiej strony bolą bardzo i długo, ale jestem w stanie odrzucić to od siebie i starać się żyć i komunikować się normalnie. Za to jestem karana... ciszą.

Milczenie po kłótni to, to, czego nie znosiłam w domu rodzinnym. Niezmiennie kojarzy mi się z upokorzeniem, chęcią zemszczenia się lub ukarania długotrwałym (czasami nawet kilkutygodniowym lub kilkumiesięcznym) milczeniem, oficjalnym tonem i spojrzeniami właśnie jakby ta druga osoba była 💩 albo nie istniała wcale. Jako dziecko, kiedy napyskowałam komuś, często niestety babci, musiałam chodzić i przepraszać za co dostawałam płacz, szloch, wyrzuty, że ktoś tyle dla mnie już w życiu zrobił. Jak się wtedy czułam? Kogo to obchodziło? Najważniejsze były emocje osoby przepraszanej. Nikt nie patrzył na to, jak doszło do kłótni (i tego mojego pyskowania), dlaczego padły takie a nie inne słowa, no i oczywiście, nikogo nie obchodziło to, jak czułam się ja. Przecież byłam dzieckiem/młodsza, więc to ja powinnam przeprosić, ukorzyć się i posypać głowę popiołem. Jednym słowem, czułam się jak 💩, bo chociaż miałam poczucie, że nie powinnam użyć pewnych słów, to zostałam w pewnym sensie sprowokowana, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Czasami pojawiały się myśli, że dla domowników nie znaczę nic (a przynajmniej niewiele), jestem niewdzięczna (bo rzeczywiście niektóre fakty były nie do podważenia) i powinnam nad sobą bardziej panować.

Wiesz, tego właśnie chciałam uniknąć w dorosłym życiu. Przede wszystkim chciałam uniknąć awantur, krzyku i niepotrzebnych słów, które ranią. Niestety, w tym moim "dorosłym" życiu doszłam do momentu, że kiedy jest źle to na całej linii. Znowu okazuję się niewdzięczna, niedostrzegająca poświęcenia. Jestem osobą, która ciągle ocenia i prowokuje, jest agresywna werbalnie, krzyczę i wyładowuje emocje na przedmiotach...

Wiesz, jeszcze do niedawna zastanawiałam się, czy tak rzeczywiście jest. Starałam się obronić, zwrócić uwagę na zachowanie drugiej strony, na to, że być może słowa, które padają pod moim adresem też nie są odpowiednie i prowokujące. Niestety, okazuje się, że to ja i moje zachowanie jesteśmy przyczyną wszystkich "domowych dramatów". Nie zasługuję na żadną "taryfę ulgową", a depresja jest tylko moją wymówką/usprawiedliwieniem i staję w jej "obronie". Jestem karana. Po raz kolejny jestem karana za moje postępowanie ciszą, formalnymi wymianami krótkich zdań, spojrzeniami pełnymi wyrzutów i odrazy. Znowu czuję się jak dziewczynka, która przeprasza i czuje się jak 💩 

Wiesz, wczoraj, kiedy zmusiłam się do haftowania, żeby na "spokojnie" przemyśleć ostatnie wydarzenia, płakałam jak bóbr. Łzy same płynęły mi z oczu, zupełnie jak teraz, kiedy to piszę. Do głowy ciągle wracała myśl o przewodzie od suszarki i o dzieciach spokojnie śpiących w swoich łóżeczkach zaraz za drzwiami, które, chociaż same tego nie wiedzą, powstrzymują mnie przed ostatecznością... Chociaż same tego nie wiedzą. Ja, natomiast, nie wiem jak długo strach przed napiętnowaniem ich będzie mnie powstrzymywał...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję, że jesteś.