04 listopada 2022

O jednej, drugiej stronie i... Babci

 Wiesz, od dwóch tygodni po porostu nie umiem tutaj pisać. Z jednej strony psychicznie czuję się lepiej, ale z drugiej w głowie ciągle siedzi mi Babcia. Ta niepewność jest przytłaczająca... Moja rzeczywistość ma jeszcze jedną stronę. W niedzielę Emi kończy cztery lata i wstyd się przyznać, ale nie potrafiłam się zmobilizować, aby zacząć organizować dla niej przyjecie, o którym mówi od sierpnia.

 Nie potrafiłam nawet myśleć o przyjęciu, nie wiedziałam na kiedy i gdzie (czy do Poręby, czy do Krakowa) zaprosić gości, bałam się, że będę musiała potem dzwonić i przepraszać za odwołaną imprezę, jeśli Babcia odejdzie. W końcu goście są zaproszeni, tort zamówiony, zakupy zrobione i pierwsze potrawy siedzą już w lodówce. A ja...

A ja nadal boję się, kiedy dzwoni telefon mamy. Boję się, że wróci z pracy albo skończy rozmowę i przekaże mi wiadomość o ostateczności. Boję się, że będę musiała zadzwonić i powiedzieć Przepraszam, ale musimy przełożyć/odwołać przyjęcie, bo moja Babcia... Boję się, ale liczę się z taką możliwością.

Wiesz, przez chwilę było lepiej, ale czy tak do końca? Nie wiem, czy było lepiej dla nas czy dla niej. Z jednej strony rzeczywistość, kiedy spała i lekarze twierdzili, że nie jest świadoma, nie słyszy i nie wie, że przy niej jesteśmy była przerażająca, ale z drugiej... Przynajmniej nie była świadoma swojego stanu. Potem, kiedy otworzyła oczy, kiwnięciem głowy lub ściśnięciem ręki odpowiadała na pytania, w jej oku pojawiła się łza, a mnie ogranął żal, bo wiem, że zawsze lubiła być niezależna i samodzielna (w miarę możliwości). 

Wczoraj minęły dwa tygodnie od chwili, kiedy jadłyśmy ostatni wspólny obiad, cieszyłyśmy się słońcem i Dziewczynkami. Wczoraj (w końcu) zaczęłam szykować pierwsze potrawy i wymyśliłam, że bez szklanki o pojemności 250ml nie upiekę sernika (mam tak, kiedy piekę z nowego przepisu). Wybrałam się więc na górę, otworzyłam drzwi, weszłam do przedpokoju i... Uderzył mnie zapach, taki jak zawsze, taki babcinego mieszkania, zobaczyłam radio ustawione na ulubioną stację, okulary na stole, uchyloną szafkę, papucie na chodniku i z oczu popłynęły mi łzy. Nie, to nie był zwykły płacz. Płakałam jak bóbr, wyłam i ciągle powtarzałam jedno słowo. Chodziłam po mieszkaniu i wyłam. Dopiero, kiedy pozbyłam się całego zapasu łez byłam w stanie wziąć szklankę i zejść na dół, aby dalej piec i gotować.

Wiesz, co jest najgorsze? Wczoraj, bałam się komukolwiek do tego przyznać. Nie powiedziałam ani Mężowi, ani Mamie, ani Tacie. Nie wiem czemu... Chyba nie chciałam przyznać się do tej chwili słabości. Z jednej strony nie chcę im ciągle biadolić, bo martwią się o mnie i każde z nas przeżywa tę sytuację na swój sposób. Z drugiej zauważam coś, o czym napiszę (może) następnym razem.

Teraz, uciekam do gotowania. Jutro pierwsi goście. W niedzielę kolejni. Tylko Babci brak...


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję, że jesteś.