04 października 2022

Kuchenny haj, czyli lepiej?

 Wiesz, nie mam pojęcia, czy jestem dziś na przed wyjazdowym haju, czy rzeczywiście nowe cukierki szczęśliwości dały pierwszy przypływ energii, ale od lipca po raz pierwszy miałam ochotę gotować! Ba, po raz pierwszy miałam ochotę zrobić cokolwiek poza zamienianiem tlenu w dwutlenek węgla.

Bardzo to lubię, nigdy nie sprawiało mi to problemu. Nieważne, czy potrawa pochodziła z naszego utartego domowego menu, czy był to nowy przepis. Zawsze lubiłam gotować. Chyba jedynie pieczenie słodkości sprawia mi większą frajdę od gotowania.

Z uwagi na moją zaplanowaną nieobecność w domu, postanowiłam przygotować dania, które po uprzednim zawekowaniu, spokojnie mogą postać w lodówce przez jakiś czas. Przyznaję, że odkąd Zosia zaczęła raczkować to właśnie w ten sposób staram się ułatwiać sobie organizowanie obiadów. Po prostu nie zawsze mam czas na gotowanie od A do Z, a ryż, kaszę, czy ziemniaki i jakiś surówkowy dodatek zawsze udaje się zorganizować na szybko.

Kiedy wróciłam z porannych zakupów, martwiłam się, że już nie mam siły na gotowanie. Zrobiłam sobie kawę, popatrzyłam jak fajnie Córki bawią się razem i... Zaczęło się zaraz po 10:00. Skończyło się  po 20:00 trzema różnymi daniami w słoikach. 

Dlaczego Ci o tym piszę? Ano dlatego, że dziś pierwszy raz od początku lipca (a w zasadzie od końca czerwca) czułam, że mam lepszy dzień. Oczywiście, miałam chwile zwątpienia na zasadzie: po co to komu? Ale po chwili wracałam do garów. Dzisiejszy wieczór mam nadzieję minie pod szyldem: zmęczona, ale zadowolona. 

Miła odmiana od wczorajszego: czuję się jak darmozjad/śmieć. Prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję, że jesteś.