M: Emi, zjesz jeszcze trochę rosołu?
E: Nie cie juś rosiołu.
M: Dobrze, a zjesz ziemniaczki i kotlecika?
E: Dobzie mamo.
(Po pewnym czasie...)
M: Emi, dlaczego nie jesz mięska?
E: Nie zjem mięśta, zjem totlecita.
(Kurtyna!)
Wiesz, już myślałam, że napiszę o lepszym samopoczuciu i o tym, że znowu chce mi się coś robić. Miałam nadzieję napisać, że jest lepiej, widzę sens, więcej się uśmiecham, lepiej śpię, w końcu wracam do pracy, którą zdążyłam już kiedyś polubić...
Zamiast tego wczoraj przyszedł nastrój, który znam z lipca. Skradał się po cichu i rozgościł się na dobre. To, co wydawało mi się już trochę pozamiatane, rozwiał wiatr złych myśli, wewnętrznego bólu i na domiar złego przylał to deszcz łez... Chociaż może lepszym porównaniem byłby łomot gradu.
Wiesz, myślę ciągle o tym, co stracone, niewykorzystane i tak bardzo chcę poczuć, że jest jeszcze choć odrobina nadziei... Teraz tak trudno mi planować, a przyszłość wydaje się tak bardzo niewykonalna i odległa.
P.S. Utwór, który znajduje się poniżej towarzyszył mi w czerwcu dość często i kojarzy mi się z ciepłem, życiem, nadzieją...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję, że jesteś.