06 września 2022

Lunatycy otaczają mnie

Wiesz, kiedy myślę o przeszłości = dzieciństwie, to mam wrażenie, że zawsze wolałam radzić sobie sama - oczywiście w okrojonym zakresie, ale z biegiem czasu się poszerzał. Co to oznacza w praktyce? Postaram się to zobrazować...

Jako dziecko wstydziłam się opowiedzieć mamie, że koleżanki z klasy się ze mnie śmieją, że gruba, że wielka (zawsze byłam wysoka), że głupia (przecież jak gruba to i głupia). Do szóstej klasy SP miałam przechlapane i wcale nie wspominam dobrze tego czasu. Potem w gimnazjum nieco zaczęło się to zmieniać, ale zmiana szkoły i otoczenia wcale dobrze na mnie nie wpłynęły, bo jak to mój kolega powiedział spokojnie, tobie naszej zboczoności (czyt. zainteresowania) nie okażemy. 

Byłam nieśmiała, nie mówiłam, jeśli nie pytali, starałam się być miła i sympatyczna. W domu miałam swoje obowiązki, jeśli ich nie zrobiłam to po prostu bałam się, że dostanę karę, że mama będzie krzyczeć itp. Za większe przewinienia, np. zła ocena, do której od razu się nie przyznałam, mogłam w najlepszym przypadku liczyć na zakaz oglądania tv lub siedzenia przy komputerze (od gimnazjum w górę), w najgorszym na ukaranie "dyscypliną".

Odkąd pamiętam przy kupowaniu ubrań lub szyciu ich przez babcię, słyszałam: To jest fajne, bo cię wyszczupla. To nie pasuje, bo cię (dodatkowo) pogrubia. Zawsze był problem z moją wagą, każdy mówił, że mam nadwagę, ale nikt nie powiedział "pomogę ci, zrobimy coś z tym". Nigdy nie czułam się akceptowana pod tym względem. Mam wrażenie, że jak myślano o mnie, to pierwsze co im przychodziło na myśl, to przymiotnik "gruba".  

Z biegiem czasu okazałam się jeszcze dodatkowo pyskata, foszasta, potrafiłam wyjść z pomieszczenia obracając się na pięcie, więc do tego doszły przymiotniki: chimeryczna i wybuchowa (zwykło się mawiać, że zamiatam dupą). Mniej więcej od liceum, kiedy miałam swoje zdanie i coraz częściej je wygłaszałam, swoistym hitem było, jak doszło do utarczek słownych z babciami, zdanie: jesteś jak babcia (tu padało imię tej drugiej). W tak zwanym międzyczasie słyszałam określenia typu: córeczka tatusia - a nawet czasami teraz, w dorosłym życiu udało mi się to całkiem niedawno usłyszeć...

Wiesz, nie wiem czy tak naprawdę wolałam, czy musiałam sobie radzić sama z moimi problemami. Podejrzewam, że jedno wynika z drugiego. Jak najszybciej uporać się z kryzysem i w chwili konfrontacji mieć już w zanadrzu odpowiedź lub gotowe rozwiązanie. Kiedy coś się działo w moim życiu, o czym powiedziałam mamie lub wydawało mi się normalne lub niemożliwe do ukrycia, to zawsze miałam nadzieję, że zostanie to między nami. Niestety, zaraz wiedziała babcia H. i siostra mamy, jak one to i ciotki - siostry babci, od nich ich dzieci i wnuki i... tak, coś zupełnie domowego i prywatnego roznosiło się po połowie rodziny, więc... Nauczyłam się nie mówić/nie mówić, jeśli nie pytali/nie mówić całej prawdy lub najzwyczajniej w życiu, kłamać.

Jednocześnie, kiedy coś działo się w moim życiu ważnego, to ktoś robił coś lepiej lub problemy wyrastały, jak grzyby po deszczu, np. 

  • miałam imprezę z okazji 18-tych urodzin - nikt już nie robi oddzielnie przyjęcia dla dorosłych i dla młodzieży, nikt nie robi w lokalu, urodziny wypadały w Wielkim Poście, więc zaraz było, że ktoś nie przyjdzie, a kuzynki to robią po Wielkanocy; 
  • zaczynałam studia - kuzynka wybrała lepsze, bo jako nauczyciel przedszkolny, gdzie ty pracę znajdziesz jako nauczyciel; 
  • zawaliłam egzamin/studia - kuzynka skończy w terminie i będzie miała magistra, na pewno zrobiłaś jakąś minę a wykładowcy tego nie lubią;
  • organizowaliśmy ślub i wesele - lista gości była już prawie gotowa, a to za ciepło może być, a tej nie zapraszasz(?); 
  • otworzyłam firmę - a kuzynka to na cały świat produkty wysyła, a jak kuzynka zakładała, to nie musiała o dotację tyle stron wniosku pisać; 
  • kupiliśmy mieszkanie - a to aż tyle mąż zarabia, że was na kredyt stać(?), ale układ mieszkania macie zły, bo w kształcie topora, a nr mieszkania nie taki, bo numerologiczne to lepiej, żeby było... 

Wiesz, co jest najdziwniejsze w tym wszystkim? To, że wytrzymałam tak długo. Chociaż może dziwniejsze jest to, że jak moja diagnoza ujrzy światło dzienne, to wszyscy będą zachodzić w głowę, skąd mi się to wzięło, że to pewnie hormony po ciąży, nie byłam wtedy zdiagnozowana i mi zostało...

Zbierając wszystko w całość... Nadal czuję się sama/samotna z moimi problemami, kiedy czytam zarzut mamy: mam wrażenie, że wiedzą obcy więcej niż ja, ale cóż... Nie jest to nawet powiedziane twarzą w twarz, ani w rozmowie telefonicznej, ale napisane jako wiadomość na mess... Czuję, że nikt nie wie (z tych co wiedzą), co z tą diagnozą zrobić, jak rozmawiać, więc wolą przemilczeć... Inni, jak mama nie podejmują tematu "na żywo" i zachowują się jakby chodzili po rozżarzonych węglach. A ja się zastanawiam jak im ulżyć... Co zrobić, żeby nie czuli się przy mnie i ze mną ani źle, ani nie na miejscu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję, że jesteś.