W taką ciszę
wszystkie gwiazdy na niebie wyliczę,
Ciebie wołam, ale cisza i pustka dookoła
(...)
Jeszcze tli się nadzieja, że spotkamy się znów,
Do księżyca się śmiejąc przywołuję Cię - wróć!
Universe, Wołanie przez ciszę
Wiesz, nie wiem czy wiesz jak to jest, kiedy żyjesz w wielkim mieście, a tak naprawdę masz jedną lub dwie osoby, z którymi możesz się umówić na kawę i tak po ludzku porozmawiać. Nawet dla rodziny mieszkasz za daleko, żeby przyjechać, spędzić wspólnie czas, pozwiedzać itp.
Wiesz, kiedyś czas wypełniałam ciągłym stawianiem krzyżyków i jakoś nie zwracałam, a przynajmniej tak mi się wydawało, że nie zwracałam uwagi na to, czy przez cały dzień siedzę sama, czy nie. Później w naszym życiu pojawiła się pierwsza Córka, potem druga. I okazało się, że czasu na haft mam znikome ilości.
Dlaczego o tym piszę? Wydaje się, że powód jest banalny, haft zawsze był moją ucieczką i buforem bezpieczeństwa. Kiedy się denerwowałam, chciałam coś przemyśleć, stałam przed podjęciem ważnej decyzji - zawsze haftowałam. Teraz tego zaworu bezpieczeństwa nie posiadam, bo w moim życiu nie mam na niego miejsca, czasu, a ostatnio również ochoty.
Może właśnie dlatego, słysząc dźwięk domofonu albo dzwonka do drzwi mam minę jak Bilbo. Trochę zdegustowaną, a moja prywatna jest jeszcze trochę przestraszona. Nie umiem się odnaleźć w rzeczywistości, boję się oceny, opinii, krytyki... Otaczam się mentalnym murem i bronię się do ostatniej kropli krwi...
W domu rodzinnym drzwi zawsze były i są otwarte, tu każdy może przyjść, wypić kawę/herbatę, porozmawiać, pośmiać się i mi/nam potowarzyszyć. W moim miejscu zamieszkania już nawet na to nie liczę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję, że jesteś.